Z racji tego, że śnieg zalega w ilości nieprzyzwoitej w dniu wczorajszym stanąłem przed dylematem: do lasu z wykrywką czy na lód z świdrem. W lesie niestety było też od cholery białego puchu więc wybrałem się na pobliskie glinianki. Przy okazji idąc na skos przez moje monetkowe pola stwierdziłem, że grunt pod 30 cm śniegu jest rozmarznięty. A to dziwne, bo 10 dni temu nie mogłem się saperką przebić przez zmarzlinę. Z tego wynika, że gruba warstwa sniegu nie dość, że nie pozwala na zamarznięcie gruntu to chyba również pomaga rozmarzać niewielkiej zmarzlinie. Może ciepło z gruntu topi tę cienką zmarzlinę?. Więc brnąłem przez śnieg z błotem pod spodem, kląłem siebie i moje pasje, że kiedyś mnie wykończą... Dotarłem na miejsce po 40 minutach (1 kilometr od domu) i w zasadzie mogłem wracać, taki byłem zziajany i mokry od potu. A tu trzeba jeszcze kręcić dziury...No ale nic to skoro już się dotarło to jak tu wracać. Wywierciłem więc z 10 przerębli.
Dodam, że glinianki te obławiam już od kilku lat z różnym skutkiem, niekiedy biorą ładne płocie, czasami okonie...Wczoraj natomiast miałem łowienie stulecia...Niemal od pierwszego zanurzenia mormyszki zaczęły się brania okoni. I to jakich...po 30 cm

. Takie tam się zdarzały i owszem, ale nie 3 w jedną minutę z jednego przerębla

. Złowiłem trzydzieści kilka takich rozbójników po czym brania się skończyły. Już się zwijałem gdy podkusiło mnie, żeby jeszcze raz wpóścić mormyszkę z ochotką w przerębel blisko brzegu na gruncie 2 metrów i od razu potężne branie, kiwok od razu poszedł w dół.... Żyłka 0,10 a ja czułem opór nie ryby, a jakiegoś potwora ... musiałem popuścić hamulec na kołowrotku.
Zobaczyłem GO, a jakże ... na 2 sekundy... i tyle go widziałem. Krótko - takiego okonia nie widziałem w życiu. Miał pewnie z półtora kilograma i pływa teraz w gliniance razem z moją zerwaną mormyszką. Zresztą pewnie nie zmieściłby się w przeręblu.
Reasumując takiego łowienia podlodowego jeszcze nie miałem. Może kolejnym razem wezmę blaszki, bo tym razem nie miałem. Zobaczymy...